– Hubertowi przyświecał jeden cel: wystąpić i reprezentować Polskę na arenie olimpijskiej, zagrać tam z Igą Świątek w mikście i zdobyć medal. On do tego wszystkiego dążył, ale widzimy, jaka jest konsekwencja tych zdarzeń. A teraz on i tylko on ma z tego tytułu konsekwencje. Ja bym chciał się zapytać w Polsce, kto mu w tej chwili pomaga? Nikt – mówi w drugiej części rozmowy z Interią wieloletni trener i ekspert Piotr Woźniacki, opowiadając o Hurkaczu, Kamilu Majchrzaku, córce Caroline i życiu w Monte Carlo.
Artur Gac, Interia: Poza Igą Świątek, na bieżąco jest pan także w temacie Huberta Hurkacza, który jest pana sąsiadem w Monte Carlo. Niestety, ale moim zdaniem “Hubi” płaci cenę za decyzję poprzedzającą igrzyska olimpijskie w Paryżu, na których mimo kontuzji kolana za wszelką cenę pragnął wystartować. Z tym pragnieniem nie był sam, bo wielu ludziom także zależało, aby wówczas nasz najlepszy singlista podjął próbę występu. Zgadza się pan z takim oglądem?
Piotr Woźniacki: – Tak, zgadzam się z tobą. Hubert płaci cenę między innymi dlatego, że chciał wystąpić na olimpiadzie. Po zabiegu, moim zdaniem, za szybko podjął rehabilitację, która była obciążeniem. I raz, że niestety i tak nie wystąpił, a ponadto pojawiły się konsekwencje, trwające do dzisiaj. Myślę, że teraz podjął mądrą decyzję, iż nie ma co się siłować i jeździć pod koniec sezonu na turnieje. Podjęli wspólną decyzję, myślę z rodzicami i teamem, że zaczynają od nowa, czyli w przyszłym sezonie od Australii. Uważam, że to jest właściwa decyzja i teraz trzeba tylko trzymać kciuki, by to wszystko mu się ułożyło. Nie jest bowiem tak łatwo wrócić po tak długim czasie, więc musi mieć trochę spokoju. Myślę, że się uda, bo ma warunki i predyspozycje do dobrego grania. Dobrze, że jego tenis opiera się też na super serwie i mam nadzieję, że go nie straci. Musimy mu kibicować i dać mu czas, jak zacznie, aby go znowu nie zdołować. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy są koło niego, będą mogli mu pomóc, aby wrócił na swój poziom.
Jaki generalny wniosek powinien wyciągnąć?
– To jest pierwsza tego typu, życiowa nauczka. Bo on nigdy nie był kontuzjowany, zawsze dobrze się odżywiał, zawsze był solidny i sumienny. A teraz stało się to, co się stało. Myślę, że z tego weźmie sobie do serca wiele i wyjdzie z tej sytuacji silniejszy.
Po tym, jak Hubert podjął walkę o występ na igrzyskach, skontaktowałem się z cenionym fachowcem-ortopedą dr Robertem Śmigielskim. Oczywiście zgodnie z tajemnicą lekarską, bez zgody pacjenta nie mógł podzielić się informacją o szczegółach kontuzji. Niemniej przyznał, że tenisista konsultował się u niego, jak postąpić wobec tej kontuzji. I wypowiedział słowa, które we mnie pozostały. “Jeśli chodzi o start w Paryżu, to raczej bym się na to nie nastawiał. A jeśli tak, to moim zdaniem byłoby to dużym kosztem dla jego zdrowia. Ja nie proponowałbym w tym przypadku mniej inwazyjnej metody, jeśli nawet zawodnik na wszelką cenę chciałby wystartować”.
– Na pewno dzisiaj, z perspektywy czasu, podjęliby inne decyzje. Na sto procent. To logiczne. Ale oni byli w pełni świadomi i myśleli, że wówczas podejmując takie a nie inne decyzje, są one właściwe. Jemu przyświecał jeden cel: wystąpić i reprezentować Polskę na arenie olimpijskiej, zagrać tam z Igą Świątek w mikście i zdobyć medal. On do tego wszystkiego dążył, ale widzimy, jaka jest konsekwencja tych zdarzeń. A teraz on i tylko on ma z tego tytułu konsekwencje. Ja bym chciał się zapytać w Polsce, kto mu w tej chwili pomaga? Nikt.
Jak to nikt?
– No nikt. Ma przy sobie rodziców i ten team, który tu jest i tu mieszka. Kto mu pomógł? Czy ktoś w ogóle wyszedł do niego z propozycją pomocy, czy to psychologicznej, czy od strony lekarskiej? Ja bym się chciał tego dowiedzieć, bo od Huberta tego nie słyszałem, choć mieszka tu i nieraz żeśmy rozmawiali. On został zostawiony sam sobie. To, co on teraz robi, czyni tylko i wyłącznie dzięki temu, że sam podejmuje pewne decyzje i stać go na to, by się sobą zająć. A on chciał zrobić wszystko, aby wystąpić na olimpiadzie. I jeszcze na niego psioczyli, dlaczego nie pojechał. Hubert zrobił wszystko co mógł, by wystąpić, a wyszło na to, że najgorzej zrobił dla siebie. I, będę powtarzał, z tym problemem został sam oraz z podejmowaniem dalszych decyzji. Tyle i aż tyle, taka jest prawda.
Na początku lipca tego roku Hubert przeszedł artroskopię prawego kolana, decydując się na operację u tego samego chirurga dr Bartłomieja Kacprzaka, który podjął się walki z Hurkaczem o występ na igrzyskach. “Hubert po tej operacji jest zdrowy. Nie mamy do czynienia z zawodnikiem chorym, tylko ze zdrowym” – tak specjalista mówił przed igrzyskami, po tamtej artroskopii (cytat za PAP).
– Zadecydowali, że jak już jeden zaczął i wie, o co chodzi, to niech zrobi to, co rozpoczął. Nie chciał iść gdzie indziej, aby nie otwierać nowej karty. Myślę jednak, że rehabilitację przeprowadzą już całkowicie inaczej, w innym kierunku i gdzie indziej. Bo wiem, że konsultował się w Hiszpanii, tam gdzie też inni gracze zaleczali różnego rodzaju kontuzje. Sądzę, że w tej chwili jest już we właściwym momencie.
Pod nieobecność Huberta, numerem 1 w naszym męskim tenisie stał się Kamil Majchrzak. Furorę zrobił zwłaszcza w Wimbledonie, dochodząc do czwartej rundy, a przy okazji ujmuje kibiców tym, czego również nie można odmówić Hurkaczowi, czyli jakim jest człowiekiem. W datku za nim potężne pozakortowe perturbacje, z których wyszedł obronną ręką.
– Kamil jest jak mrówka, to niesamowity pracuś. Przecież on nie ma żadnych predyspozycji, jak niektórzy wielcy i silni zawodnicy, czyli po prostu naturalnych. Jednak, moim zdaniem, jest niezwykle pracowity. Zresztą, żeby była jasność, “Hubi” także jest pracowity, ale widzę tutaj, że Majchrzak wniósł ten aspekt na bardzo wysoki poziom. A mentalnie… Pamiętam, gdy jeszcze grała Caroline, jak myśleliśmy o tym, co i gdzie ona zje, aby nie daj Bóg czegoś zakazanego nie było. A on, biedny, na pewno był niewinny i nie wiedział, że jakieś gó*** jest w składzie izotoniku. Dlaczego od razu było widać, że jest niewinny? Bo nawet nie był przygotowany do bronienia się, nie wiedział co, gdzie i jak. Często dzieje się tak, że zawodnicy od razu wiedzą, gdzie szukać przyczyny. A on kompletnie nie miał pojęcia, co mogło się stać. Czyli to było widać, że sytuacja spadła na Bogu ducha winnego chłopaka, który znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie miał tak dużego teamu, nazwiska, które miałoby przełożenie na świat tenisa, a po trzecie to poczciwy chłopak z Piotrkowa Trybunalskiego i tylko mogę sobie próbować wyobrazić, co czuł. Ciężka praca, pomoc rodziców, otoczenia i piął się w górę. Ja sam wychowałem się koło Piotrkowa, więc wiem, jak to jest. Tym bardziej cenię to, co on osiągnął. Naprawdę najszczerzej mu kibicuję i chciałbym, żeby zrobił jeszcze więcej niespodzianek, załapując się na stałe do czołówki, gdzie jest jego miejsce.
Co panu najbardziej imponuje w Kamilu?
– Mental, niesamowita mentalność. Powiem szczerze, że dla mnie to jest bohater. Tak go poniewierali tym wszystkim, że jest sportowcem na dopingu, a on w dodatku miał ograniczoną możliwość obrony. Został sam i po tym całym – powiem trochę po wiejsku, bo pochodzimy z małych miast – oborniku rzuconym na niego, wyszedł z tego i pokazał, że można. Przecież on nie mógł nawet trenować, o jeżdżeniu na turnieje nie wspominając. Nie mógł nic, bo jak dostajesz zawieszenie, to jesteś persona non grata. A on się z tego wydźwignął. Nie wiem, czy już jest go na to stać, ale powinien mieć ze sobą taki team, który dałby mu duży komfort. Powinien mieć także pomoc ze strony Polskiego Związku Tenisowego. Tu nie chodzi nawet o pieniądze, tylko ludzi, którzy byliby odpowiedzialni za poszczególne sprawy. Niechby byli dla niego takim zabezpieczeniem, aby nigdy więcej podobna historia nie miała miejsca. Myślę, że wszyscy dziennikarze zgodnie powiedzą, że to chłopak z właściwymi zasadami i dobrymi manierami. Tacy ludzie zasługują na możliwie najlepsze wsparcie.
Pana córka Caroline z mężem niedawno ozłocili pana kolejnym wnukiem. Być może w ogóle naszą rozmowę powinien rozpocząć od gratulacji dla dziadzia Piotra.
– Dziękuję, to przesympatyczna rola. Wiesz, już na początku kariery córki rozmawialiśmy i mieliśmy na uwadze to, że będzie grała do momentu, gdy będzie jeszcze czuła radość i chęć do trenowania. A w momencie, gdy to już staje się żmudną i wymagającą pracą, przestajemy. A następny etap życia to rodzina i dzieci. W chwili, gdy u Caroline po turnieju w Cincinnati zdiagnozowali reumatoidalne zapalenie stawów, musiała brać leki humira, czyli dwa zastrzyki w ciągu miesiąca. Każdy, kto boryka się z tą chorobą wie, że to jest naprawdę wyzwanie, aby nadal utrzymać się w sporcie na najwyższym poziomie. Jednak w pewnym momencie oboje zobaczyliśmy, że już dalej nie możemy tego wózka w ten sposób ciągnąć. Niedawno na rok weszliśmy do touru ze względu na olimpiadę w Paryżu, bo chciała jeszcze raz reprezentować kraj urodzenia, który jej dużo dał, czyli Danię. Miała na myśli, że zagra miksta z Holgerem Rune. Jednak wyszło tak, że on nabawił się kontuzji, więc wystąpiła tylko w singlu. Przegraliśmy przed potencjalną konfrontacją w ćwierćfinale z Igą Świątek, Caroline została pokonana przez Danielle Collins, z którą wyszły niesnaski z Igą. My osobiście mieliśmy z Amerykanką dobre stosunki i zawsze była dla nas miła. Dzisiaj cieszy się z tego, że ma trójkę dzieci. Jest szczęśliwą dziewczyną, największe stacje telewizyjne podpisały z nią kontrakt na komentowanie i prowadzenie studia na Wielkich Szlemach. Co jej więcej potrzeba?
Pamiętam, gdy jeszcze grała Caroline, jak myśleliśmy o tym, co i gdzie ona zje, aby nie daj Bóg czegoś zakazanego nie było. A on, biedny, na pewno był niewinny i nie wiedział, że jakieś gó*** jest w składzie izotoniku. Dlaczego od razu było widać, że jest niewinny? Bo nawet nie był przygotowany do bronienia się, nie wiedział co, gdzie i jak. Często dzieje się tak, że zawodnicy od razu wiedzą, gdzie szukać przyczyny. A on kompletnie nie miał pojęcia, co mogło się stać
Przy tej okazji w tym roku mieliśmy sposobność się spotykać. A czy zobaczymy ją w rywalizacji legend?
– Ja myślę, że może być różnie, bo to jest już dodatek do tortu. Tak czy inaczej Caroline jest bardzo zdyscyplinowana. Widać to po jej zachowaniu po urodzeniu synka. Zaraz wzięła się do trenowania, zawsze chce być w dobrej formie fizycznej. Ale czy jeszcze weźmie rakietę do ręki, by rywalizować w zmaganiach legend? Tego nie wiem. Od czasu do czasu gra w padla, na zasadzie rozrywki, tam bawi się z mężem. Na końcu chodzi tylko i wyłącznie o jej samopoczucie. Bo obojętnie, kiedy nie weźmie rakiety do rąk, ma timing i to ją cieszy, ale najbardziej chodzi o zdrowie. Czy na tyle pozwoli jej, aby mogła potrenować, bo ona nie lubi wychodzić nieprzygotowana. A wtedy minimum trzy razy w tygodniu musisz naprawdę potrenować. Niby to jest nic, ale znając ją, gdy dochodzi do tego trening fizyczny i inne rutyny, to sam nie wiem. Uważam, że teraz przede wszystkim chce odnaleźć się w tym, co jej powierzono, a w perspektywie pewnie chciałaby prowadzić telewizyjne studia z zawodnikami i może mieć swój program. To wszystko przed nią.
Jak długo mieszkacie w Monte Carlo?
– W Monako wybiło nam właśnie 20 lat, a od szesnastu mieszkamy w tym samym apartamentowcu.
Nie ma potrzeby go zmieniać?
– Właściwie nic nam nie brakuje, ta ulica jest w ogóle najlepsza. Przed laty to Wojtek Fibak powiedział nam, żeby sprowadzić się do tego budynku. On mieszkał w nim bardzo długo, teraz zmienił adres, ale skoro powiedział nam, że to jest “top location”, to myśmy się zdecydowali. Zresztą Hubert Hurkacz także mieszka w tym budynku. W tej chwili jednak go tutaj nie ma, przebywa bodajże w Hiszpanii, gdzie regeneruje się pod medyczną opieką. Niedawno był tutaj.
Sąsiadujecie do tego stopnia, że czasami jeden z was podejdzie i o coś zapyta?
– Oczywiście. Jak jest, to się widzimy, zjemy razem kolację, czy w inny sposób spędzimy czas. Zresztą w sąsiedztwie mieszka wiele gwiazd tenisa.
Na przykład kto?
– Tutaj, w tym apartamentowcu (Piotr Woźniacki wskazuje ręką – przyp.), mieszka Novak Djoković. Zaraz obok Jannik Sinner. Ta ulica słynie z wielu tenisistów, swoje adresy mają tutaj Maria Sakkari, Belinda Bencic, czy na przykład Emma Raducanu.
Z tego, co pan wie, Iga Świątek nie jest tutaj rezydentką?
– Iga nie, bo myślę, że mając także sponsorów z Polski podejmuje nieco inne decyzje. Powiem szczerze, że gdybyśmy zostali w Polsce z Caroliną, to pewnie wciąż byśmy byli tam zameldowani, jednak podatek gdzieś trzeba płacić. W Danii było jak było, a już tutaj mieliśmy jeszcze lepszą możliwość treningów. Gdy córka zaczęła grać, tam nie mieliśmy tak naprawdę nikogo. A w Polsce, gdy już objawiała się Iga, grało paru zawodników z touru i zawsze łatwiej było kogoś zorganizować. Zresztą ja miałem dla Caroline bardzo dużo sparingpartnerów z Polski, właściwie więcej z naszej ojczyzny. W Danii teraz też trochę się w tym temacie ruszyło.
Czyli podatki płacicie w Monaco?
– Oczywiście, że tak. Ale gdyby pan się dopytał, w jakiej wysokości, to aż takiej tajemnicy nie mógłbym zdradzić (śmiech).
Ta nadmorska lokalizacja, z zachwycającą promenadą Larvotto, z plażą i widokiem na Morze Śródziemne, po tylu latach może się w ogóle opatrzeć?
– Myślę, że nie. Choćby dlatego, że znajdujemy się w centrum. Tutaj cały rok pływamy, a zaledwie godzinę i dwadzieścia minut mamy, aby dotrzeć na narty. Bardzo blisko mamy także do Francji, na Lazurowe Wybrzeże. A nikt mi nie powie, że tam jest nieciekawie. Bliziutko jest też do Włoch, gdzie odpowiada nam kultura i jedzenie. Generalnie my bardzo dużo wyjeżdżamy, teraz na początku listopada ruszamy do Alby w Piemont na trufle i dobre wino. Można powiedzieć, że mamy trochę stałych punktów, gdzie jedziemy w zależności od pory roku. Ponadto są także przyjaciele, z którymi umawiamy sobie różne wyprawy. Gdy na przykład odbywa się tutaj wystawa jachtów, wyścig Formuły 1 czy turniej tenisowy, wówczas dużo ludzi do nas przyjeżdża i mamy kogo gościć. Ja jestem otwarty facet, zresztą nasza rodzina zawsze miała dobre kontakty z ludźmi. Powiem szczerze, że nawet chyba ustanowiłem nieoficjalny rekord świata.
Co ma pan na myśli?
– Na finał Caroline na US Open w 2009 roku rozdałem 67 biletów. To było w zasadzie nierealne, bo bilety na finał rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a ja je rozdałem. Myślę, że nikt mnie nie pobije.
“Zdobyłem” w sensie kupiłem, czy w inny sposób je pan uzyskał?
– Uzyskałem, dzięki czemu 67 Polaków siedziało w dwóch VIP-owskich lożach, a także w dobrych miejscach na stadionie. Jeśli będziesz miał okazję zapytać kiedyś o to jakiegokolwiek tenisistę lub tenisistkę, to zakładam, że nie zdołali bardziej wyśrubować tego wyniku. Jest to praktycznie nierealne, mówimy o finale Wielkiego Szlema, a ja potrafiłem załatwić dla Polaków taką pulę biletów. Pamiętam, że w tym gronie był nawet ksiądz (uśmiech).
Rozmawiał Artur Gac, Monte Carlo

Hubert Hurkacz wycofał się z turnieju ATP 250 ‘s-HertogenboschBERTRAND GUAY / AFPAFP

Kamil MajchrzakCHOLEWINSKI MARCINNewspix.pl

Piotr Woźniacki, Caroline WozniackiWojciech KUBIK/East NewsEast News
Leave a Reply