Ojciec byłej gwiazdy uderza w sprawie Igi Swiatek. Dedykuje Polce słowa Madonny

Artur Gac, Interia: Patrząc na cały ten rok w wydaniu Igi Świątek, gwiazdy największego formatu, co przede wszystkim wyłania się panu z ostatnich dziesięciu miesięcy?

Piotr Woźniacki: – Przede wszystkim uważam, że jeśli jesteś w Top 3 na świecie, to trudno się do czegoś doczepić. Nikt nie jest w stanie być przez całą karierę numerem 1, obojętnie w jakim sporcie. Teraz w boksie jedynką jest Usyk, ale nawet on znajdzie swojego następcę. Bo jeśli będziesz brnął dalej w las, a wieku nie da się oszukać, nie będziesz w stanie dopilnować wszystkiego, a on jest już na limicie metryki. A jeżeli chodzi o tenis, to nie ma sportowca, który wszedłby na sam szczyt i był nie do ruszenia. Do przetasowania prędzej czy później dojdzie, bo ma prawo zaistnieć pewien spadek formy. Do tego cały czas dochodzą inni, także utalentowani, cały czas stawiając opór. Jeśli w turnieju trafisz na trzech takich przeciwników, którzy są świeży i niesamowicie zdeterminowani, zdolni zrobić wszystko by wygrać, to masz bardzo trudno. I bywa różne, a w tym sporcie czasami jedna piłka zmienia cały wynik. W piłce nożnej przy 5:0 czy 6:0 już nie ma szans, żeby rywal cię doszedł. A w tenisie przy takim prowadzeniu możesz jeszcze przegrać seta. Więc gdybyśmy mówili o całym 2025 roku, to mój przekaz jest taki: brawo Iga, drugie miejsce to wielki wynik. Wygrałaś Wimbledon, największy turniej marzeń.

Tak nieoczywisty turniej w jej przypadku.

– To prawda, choć zawsze sobie mówiła i myślała, że ona tam też może triumfować. Wszystko się super ułożyło, a że nie była w Londynie faworytką, to też jej pomogło i spowodowało, że tego dokonała. Przed nią jeszcze WTA Finals, życzę jej jak najlepiej. Daj Bóg, aby wygrała, a jeśli nie, to i tak duże oklaski. Już teraz sezon uznałbym za bardzo udany.

Wybór Wima Fissette’a, można by było już powiedzieć, okazał się strzałem w dziesiątkę?

– Na początku byłem więcej niż sceptyczny. A teraz, choć nie jestem w środku, to powiem, że Belg zrobił chyba kawał dobrej roboty. Dlatego mówię “chyba”, że nie jestem wewnątrz tego teamu, więc nie rozsądzę, kto tam miał większy wpływ. Niemniej, jeśli ktoś jest trenerem głównym, to zawsze mówimy, że to on ma większy wpływ. I myślę, że Fissette także może sobie na końcu roku przyczepić medale do klatki.

W pierwszym kwartale roku w rozmowie ze sport.pl mówił pan tak: “za dużo jest w teamie różnych składników chemicznych. W tym pięknym domu u Igi Świątek non stop brakuje powietrza. Czyli po prostu trzeba przewietrzyć”. Co pan powie teraz?

– Myślę, że nie pod wpływem moich wypowiedzi, ale uważam, że u Igi i niektórych osób nastąpiła refleksja. Coś na pewno się zmieniło. Czy to dało rezultat na Wimbledonie? W każdym razie na pewno musiało do czegoś dojść. Wcześniej było dużo hejtu, który za bardzo brali sobie do serca. Nie tylko na Igę, ale także panią psycholog, trenera i w ogóle na wszystko, co można było. Przy czym nie oszukujmy się, ona absolutnie nadal robiła dobre wyniki. Niemniej w pewnym momencie pozytywnie coś pękło i stało się tak, że znowu mentalnie weszła na swój poziom. Zaczęła pokazywać na korcie: “to znowu wychodzę ja, bójcie się mnie, to ja jestem Iga”. Jestem zdania, że Wimbledon dał jej przestrzeń do innego spojrzenia na codzienną pracę i te turnieje, które grała później.

Jeszcze rok temu, zwłaszcza po igrzyskach olimpijskich, Iga była w zgoła innej sytuacji. Psychologie sportowi zwracali uwagę, co z ich oglądu sytuacji wygląda niewłaściwie, był szeroko komentowany temat sfery mentalnej i nie podręcznikowego modelu współpracy z psycholożką Darią Abramowicz.

– Ja odpowiem w ten sposób… Igrzyska mamy co cztery lata, a wiadomo, że w Paryżu Iga była stuprocentową faworytką. Grała na tych kortach, gdzie czuje się jak ryba w wodzie, tam wygrała już cztery Grand Slamy, również ten w roku igrzysk. Zatem ona była prawie przekonana, że to jest to miejsce na złoto olimpijskie. Oczywiście, tak jak każdy zawodnik, na pewno myślała, że do każdego meczu trzeba się przygotować, ale zdobycie olimpijskiego sukcesu w Paryżu było dla niej ważniejsze od pieniędzy i od wszystkiego innego. W półfinale uległa późniejszej mistrzyni olimpijskiej Zheng Qinwen i to w niej po prostu siedziało. Dopiero perspektywa czasu zmienia patrzenie. Gdy kiedyś będziemy ją oceniali jako zawodniczkę, to będziemy bili brawo, że wspięła się na podium igrzysk. Natomiast, moim zdaniem, ona nie mogła sobie dać z tym rady. Sądzę, że zadawała sobie pytania na zasadzie: dlaczego akurat tu i teraz, gdy ten start był dla mnie najważniejszy? Uważam, że na tej olimpiadzie trochę nie miała pomocy od innych. Powinni jej nie tyle próbować wytłumaczyć, że może nastąpić taka sytuacja, a koniec końców tak niewiele zabrakło, lecz wydaje mi się, że w tym momencie była sama. Tak mi się wydaje, że została sama z tym wszystkim, bo wszyscy byli pewni. Tam musiało nastąpić coś, czego ja nie wiem.

W obrębie teamu?

– Tak, w obrębie zespołu. Olimpiada rządzi się całkowicie innymi regułami. Ja byłem na czterech lub pięciu igrzyskach i wiem, jak to jest. Tam najprawdopodobniej, tak mi się wydaje, oprócz sportowego aspektu mogło być coś, co ona po jakimś czasie sobie powie. A jeżeli nie, no to pech. Pech, że akurat w tym czasie i w tym momencie przegrała z Chinką, z którą gdyby rozegrała następnych pięćdziesiąt meczów na tym samym korcie, to nie przegrałaby żadnego. A rywalka dodatkowo miała szczęście polegające na tym, że sama miała dzień konia.

– W tenisie to zawodnik jest bossem wszystkiego. Gdy grała Caroline i ludzie mnie pytali, dlaczego ja robię to czy tamto, to odpowiadałem: “nie, to Caroline jest bossem”. Tak naprawdę to córka decydowała o wszystkim, a my byliśmy tylko i wyłącznie jej do pomocy. A zatem, jeżeli Iga uważa, że to tak powinno funkcjonować, to tak jest. My, jako obserwatorzy czy kibice, nie powinniśmy z butami wchodzić do tego. Ona tak to widzi i za tym idą sukcesy. Pewnie, że wszystkich meczów nie wygrasz, ale każdego nie wygrywały też Serena Williams i Marina Hingis, więc Iga i Aryna Sabalenka także nie są w stanie kroczyć wyłącznie ścieżką zwycięstw. Po prostu jest to niemożliwe. Więc cieszmy się, kogo mamy, że możemy kibicować Polce, która robi niesamowite rzeczy. Zwłaszcza w tenisie, bo jeśli chodzi o kobiety, jest to jedna z najbardziej prestiżowych dyscyplin sportu. Miliony dziewczynek, a później kobiet chcą wejść na taki poziom, bo tam są pieniądze i prestiż. Wskaż mi drugą kobiecą dyscyplinę sportu, gdzie mają i prestiż, i pieniądze. Według mnie drugiej porównywalnej nie ma. Więc jeśli na końcu wszystko skleimy w jedno, popatrzymy spokojnie na wszystko, to ludzie, bijmy brawo i cieszmy, że mamy komu kibicować. Nie obniżam talentu ani pracy innym dziewczynom, bo przecież mamy choćby Magdę Fręch i Magdę Linette, ale co tu wiele mówić. Na dużych turniejach masowy kibic ogląda rywalizację praktycznie od ćwierćfinału. A nie zapominajmy też o tym, że dzisiaj poziom tenisa mocno się wyrównał, więc nie ma przypadku w tym, że co chwila są niespodzianki. Ot, choćby facet z Monako (Valentin Vacherot – przyp.) tyle co sensacyjnie został pierwszym zawodnikiem z tego kraju, który wygrał w Szanghaju turniej rangi ATP 1000. Wyszedł z eliminacji, był na przeszło dwusetnym miejscu, a teraz wszedł do pierwszej “40” ATP. Z Monako! Gdzie nigdy żaden tenisista nie zrobił takiego wyniku.

Moim zdaniem Iga nie mogła sobie dać z tym rady. Sądzę, że zadawała sobie pytania na zasadzie: dlaczego akurat tu i teraz, gdy ten start był dla mnie najważniejszy? Uważam, że na tej olimpiadzie trochę nie miała pomocy od innych. Powinni jej nie tyle próbować wytłumaczyć, że może nastąpić taka sytuacja, a koniec końców tak niewiele zabrakło, lecz wydaje mi się, że w tym momencie była sama. Tak mi się wydaje, że została sama z tym wszystkim, bo wszyscy byli pewni. Tam musiało nastąpić coś, czego ja nie wiem.


Co pokazuje ten przykład?

– Że można sprawić megasensację, a to zależy od mnóstwa czynników. Poza tym musimy wiedzieć, że w wielu sportach masz jedną lub dwie imprezy docelowe w roku. A w tenisie niemal co tydzień grasz ważny mecz, który składa się na rezultat w turnieju. A załóżmy w piłce nożnej, jeśli boli cię brzuch lub masz temperaturę, to trener cię nie wystawia, tylko siadasz na ławce. W tenisie wychodzisz na kort i nie mówisz całemu światu, że cierpisz na niedyspozycję. A sam wiesz, jako dziennikarz, który lata po świecie, ile razy w ciągu roku źle się czułeś. Liczy się multum aspektów, z których niektórzy nie zdają sobie sprawy. Non stop stołujesz się w innym miejscu, zmieniasz hotel za hotelem, restaurację za restauracją. Ile razy wpadniesz w syf, czyli nie zjadłeś tego, czego oczekiwałeś? I co, masz wyjść i krzyczeć do całego świata, że skręca mnie w brzuchu, mam biegunkę lub boli mnie głowa? Przecież zaraz ludzie będą mówić, że to jakaś tania wymówka tylko dlatego, że przegrała mecz. Kibic zawsze chciałby zwycięstw i to poniekąd logika kibicowania, z kolei żurnaliści piszą o realności, jaka ona jest. Niestety najgorszy jest hejt, którego wysyp ma miejsce w mediach społecznościowych. Uważam, że brniemy w debilski świat, który kompletnie nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Każdy, bez zweryfikowania swojej autentyczności, może kogoś obsmarowywać i straszyć. Gloryfikowana staje się także głupota. Coraz mniej jest takiego przekazu, który natknąłby do czegoś pozytywnego, a zamiast tego odbywa się bombardowanie umysłu na taką skalę, że głowa mała.

Jaki z tego płynie przekaz do takiego sportowca, jak Iga Świątek?

– Niech ona po prostu idzie dalej, niech nie czyta na swój temat, a co najwyżej ogląda zdjęcia, jak na nich wyszła. Musi umieć się odseparować od tej zgnilizny, którą jest anonimowy hejt. Nie dość, że ona ciężko pracuje i reprezentuje nie tylko siebie, ale i cały kraj, będąc jedną z nielicznych, z których powinno brać się przykład, jako osoby ambitnej, sumiennej, dokładającej do tego wszystkiego warstwę emocji i psychiki, to czasami dostaje po głowie. Idealnie, gdyby dało się odseparować ją od tych śmieci, by mogła patrzeć kolorowo w przyszłość, bo to jest jedyna droga. Inaczej nie udźwignąłby tego nawet koń, więc ona też nie pociągnęłaby tego wozu ze wszystkim, co najbardziej dociąża.

To ciągle bardzo młoda, 24-letnia kobieta, występująca przed tłumami na całym świecie. A sądzę, że wielu z tych, którzy przekraczają granicę, pewnie stresuje się, gdy muszą coś powiedzieć lub zaprezentować przed pięcioma lub dziesięcioma osobami.

– Iga powinna wziąć sobie do serca maksymę Madonny, której parafrazując sens jest taki, że obojętnie jak o tobie piszą, ale jak piszą, to jesteś sławna. I tyle. Musi wiedzieć, że jest sławna, bo jest. I nie tylko w Polsce, ale i na świecie. W Polsce nie ma dnia, byś gdzieś nie przeczytał czegoś o Idze i to trzeba przyjąć. To jej czas, ale ona musi do tego podchodzić ze zrozumieniem. A uważam, że tych wszystkich, którzy jej grożą czy jej najbliższym, powinniśmy wyłapywać i naprawdę powinni za to odpowiadać karnie. I nie powinny zapadać wyroki w zawieszeniu, tylko takie, by dana osoba dostała nauczkę do końca życia. Okay, masz prawo do swojego zdania, ale jeśli jesteś taki chojrak, to podpisz się i sformułuj to pod swoją prawdziwą tożsamością.

 


Iga Świątek oraz jej psycholog, Daria Abramowicz. Czy "team Świątek", tak jak podpowiada trener Paweł Strauss, może się powiększyć?

 

Iga Świątek oraz jej psycholog, Daria AbramowiczFoto Olimpik / NurPhoto / NurPhoto via AFPAFP


 


Iga Świątek podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu

 

Iga Świątek podczas igrzysk olimpijskich w ParyżuPATRICIA DE MELO MOREIRA / AFPAFP


 


Wim Fissette

 

Wim FissetteIMAGO/Juergen HasenkopfEast News

Be the first to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published.


*